środa, 29 czerwca 2016

108. Patchwork-gigant - porażka XXL


Mordownia. Tak chyba w sposób najbardziej trafny podsumować mogę swoje zmagania z tą wielką płachtą, zwaną narzutą. I od razu chapeau bas dla wszystkich patchworkowców - naprawdę, szacunek i podziw za ich wytrwałość i dokładność. Ja poległam, choć dzieło ukończyłam. Poległam, bo wcale nie jest takie, jak być powinno. Mnóstwo niedociągnięć, przesunięć i nierówności, co - jak wiadomo - w patchworkach jest dyskwalifikacją. Naprawdę bliska byłam oddania tej roboty walkowerem. Tak poniekąd się stało - odłożyłam ją bowiem na rok. Wróciłam jednak przepraszając się z nią i dziś w końcu zamknęłam bezpowrotnie ten temat. Nie chcę myśleć nawet, co byłoby, gdybym - jak z motyką na słońce - porwała się na pocięcie materiału na jeszcze mniejsze kwadraty... Całe szczęście, że zdecydowałam się na takie nieco ponad dwudziesto centymetrowe, bo - teraz już wiem - poległabym jeszcze szybciej. I gdyby nie nóż obrotowy, który zrewolucjonizował wykonywanie patchworków oraz dwie pary rąk - byłoby jeszcze krzywiej. Wiele, myślę, jeszcze przede mną, a naukę powinnam była rozpocząć od dziecięcych kołderek. Szalenie trudno w ryzach utrzymać taki kawał płachty, a jeszcze trudniej potem go pikować... 64 kwadraty w bieli i szarości, w środku warstwa owaty, na brzegach bawełniana taśma. Porażka w wymiarze XXL!






4 komentarze:

  1. mimo wszystko wygląda fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj tam - porażka! nikt Tobie z centymetrem narzuty oceniał nie będzie - liczy się efekt końcowy - wygląda nie tylko przyzwoicie, ale i całkiem ładnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest super! Kto będzie ją z lupa oglądał? :-) Marzy mi się taka, ale boję sie porażki...

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne dzieło - zresztą to od razu widać !!! Wystarczy tylko spojrzeć :)

    OdpowiedzUsuń