wtorek, 30 września 2014

54. Drewniana taca na utensylia kuchenne. Nieudany transfer

Potrzebowałam do swojej kuchni czegoś, co spowoduje, że herbatę dzieciom robi się w określonym miejscu i zlikwiduje związany z tym wszechogarniający bałagan. Przegotowana zimna woda tu, cukier tam, a esencja jeszcze gdzieś indziej. W dodatku wszystko luzem. Nie cierpię! Lubię „grupki”. Lubię, kiedy wszystko jest poukładane „tematycznie”. Wiem, że brzmi bardzo górnolotnie, ale wydaje mi się, że nawet w takich miejscach, jak „kącik herbaciano-kawowy” powinno znajdować się wszystko, co do tego niezbędne. Razem. W kupie ;-) Wybrałam do tego celu drewnianą tacę o wymiarach 20x30x6,5 cm. Pomalowałam (jak zwykle) na biało i wykonałam transfer na klej. Potem kilka przecierek i lakier zabezpieczający. Na koniec dodałam osiem 15 mm mosiężnych narożników. Niestety, nie wyszło. Nie wyrzuciłam jej jednak i na razie służy, ale przy najbliższej wizycie w sklepie z artykułami drewnianymi – kupuję nową i robię jeszcze raz.
Grafiki z drugiej strony tacy właściwie nie widać ;-(



poniedziałek, 29 września 2014

53. Siatka w ramce, czyli dekoracja z haczykiem

O tym, jak wykorzystać siatkę hodowlaną pisałam w maju, w poście 33. Powstało wówczas pêle-mêle z miejscem na najstarsze rodzinne fotografie. Ponieważ siatki u mnie co nie miara, postanowiłam, że jeszcze się nią "pobawię". Tym razem stworzyłam pewną ścienną dekorację (która u mnie na ścianie jeszcze nie zawisła). Jej charakterystyczną cechą jest to, że - daję głowę uciąć - nie wymaga żadnych umiejętności, by ją wykonać. Jest prosta, by nie powiedzieć - banalna! Jeśli ktoś nie ma żadnego pomysłu na dekorację ścian czy półek - ta może być całkiem dobrym sposobem, by je zapełnić, a co najważniejsze - dodać dużo ciepła. Naprawdę nie potrzeba wiele, by było przytulnie. Wystarczy stara rama, kawałek hodowlanej siatki (pomalowanej lub nie) i jakikolwiek wieszaczek (u mnie - z Pepco za jakieś nieduże pieniądze). A dalej? A dalej to już nasza inwencja. Można zmieniać ozdoby wieszaczka w zależności od nastroju, pogody, pór roku czy świąt. Wieszamy to, na co mamy ochotę i co tylko się nam podoba. Pełna dowolność: pamiątki, serduszka, szyszki, wianki, lampiony, aniołki - słowem: wszystko.
Moja rama powędruje w przyszłości do sypialni.
To tylko sześć spośród mnóstwa sposobów wykorzystania wieszaczka


niedziela, 28 września 2014

52. Jesienna dekoracja tacy

Na moim jadalnianym stole, w jego centralnym miejscu stoi Ikeowska taca ROMANTISK. Gości ona w tym miejscu przez cały rok. I gościć musi, bo trzymam na niej kilka niezbędnych przy każdym posiłku akcesoriów: sól, pieprz, cukier i ... świece. To takie must have mojego stołu. Aby to wszystko jednak dość efektownie wyglądało postanowiłam - w zależności od pory roku - "ubierać" moją tacę w różne stroje. Ozdabiam ją tym, co w darze niesie dana pora roku lub tym, z czym mi się owa pora kojarzy.
Tej jesieni postawiłam na kasztany, starca i ozdobne dynie. W przyszłym roku pewnie będzie inaczej - nie może być przecież nudno.









wtorek, 23 września 2014

51. Kinkiety w salonie. Jesiennie...

Jakże to? Kinkietów pragnąć tak bardzo? Właśnie tak!
Od 1,5 roku usilnie szukam odpowiedniego oświetlenia do naszego salonu. Nie wiem, co się dzieje, że - jak do tej pory - nic, ale to kompletnie nic nie powaliło mnie na kolana... Nie znalazłam niczego, co mogłoby wisieć na mojej ceglanej ścianie i cieszyć moje oko równie bardzo, jak ona sama. Przetrząsnęlam Internet wzdłuż i wszerz, schodziłam nogi po pchlich (i nie tylko pchlich) targach, odwiedziłam wszystkie markety budowlane i wiele sklepów z oświetleniem i... nie znalazłam niczego, co chciałabym mieć u siebie. I to nie było tak, że nie  znalazłam kinkietów, jakich szukałam (bo ja sama nie wiedziałam, czego konkretnie chcę i nie miałam wcale żadnej wizji, że mają być takie i takie...), ale wśród tych, które były dostępne żaden mnie nie zauroczył, bo nie miał w sobie "tego czegoś" ;-) Czego? Trudno powiedzieć.
Pewnego dnia gdzieś w sieci znalazłam!!! Ten mój jedyny i upragniony! Był idealny, miał w sobie "to coś", czego opisać nie umiem. Cena jednak (250 zł) troszkę mnie odstraszyła i skutecznie oddaliła moje marzenie o nim. Potrzebowałam trzech sztuk, więc wydatek 750 zł był dużo za duży.
Musiałam zmienić kierunek swoich poszukiwań i "przerzucić się" na coś ciut tańszego (choć pewnie wielu z Was powie, że 250 zł za sztukę to - jak na kinkiet - jest tanio). Na Westwing znalazłam równie ładne, ale... nie wymarzone. Cena: 129 zł. Kupiłam. Czekałam, czekałam, czekałam. Dni odliczałam. Nie doczekałam się. Otrzymałam informację: "Niestety, ...problem... dostawca nie dostarczy... przepraszamy... w ramach rekompensaty bon na 100 zł". A ja dalej nie mam kinkietów!!! Minęło kilka miesięcy... Nie do wiary! Moje kinkiety, te pierwsze wymarzone kinkiety, są na Westwing!!! Cena: 159 zł. Ale ja mam bon, a co za tym idzie - za jeden kinkiet zapłacę 125 zł (a więc o połowę mniej niż w sklepach internetowych, gdzie je upatrzyłam). Nie wahałam się ani minuty. Emocje tym razem jednak nie były już tak wielkie, bo bałam się oddychać, by nie zapeszyć... Na szczęście kinkiety dotarły do mnie w całości i bez żadnych problemów. Są takie, jak chciałam i już je uwielbiam. Jak to warto polować na okazje...Dziękuję ci, Westwing!
A pomiędzy nimi w przyszłości pewnie zawiśnie telewizor, stąd te szpecące ścianę gniazdka...
Pierwszy (Gisele), który nie dotarł  i właściwy, mój (Noef)... Fot. Westwing




poniedziałek, 22 września 2014

50. Zegar. Metamorfoza

Znaleziony na strychu w domu Dziadków mojego męża. Niepotrzebny, brudny, zapomniany, zepsuty. Rzucony. Biedny...
Odczyściłam, pomalowałam, kupiłam nowy mechanizm i wskazówki (zmieniłam im również kolor ze złotego na biały) i dałam nową szansę. Ciekawa jestem, jak długo u mnie "pociągnie", Staruszek... Swoje miejsce znalazł w sypialni. Może kiedyś powędruje gdzieś indziej, ale na razie nie mam pomysłu gdzie...
Do niedawna "mieszkał" wśród wielu innych, niepotrzebnych wyrzuconych klamotów...









niedziela, 21 września 2014

49. Szpulecznik

Historia jego powstawania jest bardzo długa. Odkąd zapragnęłam uporządkować swój mały "warsztat krawiecki" minęło chyba pół roku... Na drodze do ukończenia szpulecznika zawsze jednak stawały jakieś przeciwności. Nie wytrzymałam w końcu i pod sankcją kary zmusiłam do wbicia ostatnich gwoździ. Wszystko jednak w pośpiechu i - wyszło, jak wyszło - niestety trochę niedokładnie. Ale to oczywiście moja wina, bo "takie 'proste' kupiłaś listewki"... No dobra - akceptuję. Niech już będzie. Przynajmniej jest porządek i miło popatrzeć. A że krzywo i niedokładnie - w końcu to hand made. Wreszcie mam swój upragniony szpulecznik, na 77 miejsc ;-) Dziękuję, Mężu ;-*

Aaaaa, tak się złożyło, że data jego ukończenia zbiegła się z datą naszej 11. rocznicy ślubu, więc - tym bardziej miło... Coś w tym jest, bo na 10. rocznicę w prezencie dostałam... maszynę do szycia ;-)