środa, 22 stycznia 2014

8. Małe zmiany i wianek różany...

Chyba nie ma rzeczy, której nie dałabym rady zmienić według swojego gustu i upodobań... Staram się nie wyrzucać przedmiotów, które przestają mi się podobać, nie pasują do reszty lub są podniszczone. Często nawet niewielka przeróbka potrafi sprawić, że przedmiot zaczyna pasować, a czasem nawet wygląda jak nowy. Wiem, wiem, piszę banały - Wy też tak macie ;-) No więc zamiast długiego ble ble ble - poniżej moje malutkie metamorfozy.

Liftingowi poddały się doniczka, wiklinowe koszyki, wazon i lampiony. Żeby nie było - "liftingiem" nazywam nawet zamianę kokardki na koronkę ;-)


Wszystkie trzy koszyczki mają chyba ze 100 lat i służyły mi odkąd pamiętam. Teraz - trochę nie w moim guście. Ale nie wyrzuciłam. Przemalowałam. Najprostsze z najprostszych...

Lampiony z Jysk - zwykłe najwyklejsze. Nie pasowały mi te kokardki w bialo-brązową krateczkę... Zmieniłam. Teraz pasują ;-) Nie napracowałam się przy tym za bardzo i zastanawiałam się, czy można zamieszczać takie zdjęcie, pisząc, że to "zmiana". Ale uważam, że można. Przecież diabeł tkwi w szczegółach ;-)

Wazonik z Iysk. Śmieszna historia. Kiedy go kupiłam i postawiłam na stole, przyszła do mnie moja szwagierka (nota bene - farmaceutka) i - zauważywszy go - zapytała: "Co to jest?". Ja - w śmiech, bo to chyba oczywiste, że wazonik i myślałam przez moment, że Kasia robi sobie ze mnie żarty. Ale widzę, że patrzy i czeka na odpowiedź. "Wazonik" - mówię. A ona: "Aha, dla mnie to probówki...". No i tym sposobem znajduję ZAWSZE zrozumienie ;-(
Uważam, że pomysł "probówkowy" jest świetny. Poprzedni kolor wazonika też nie był zły, ale trochę bardziej pasuje mi biały.  Stoi teraz w jadalni na stole. Myślę nad żyrandolem w tym samym stylu - gdzieś takie widziałam...
 
 


To na razie tyle zmian.
Wczoraj w przypływie weny zmaściłam kolejny wianek. Tym razem do kuchni. Zrobiłam go z tego samego materiału, z którego będę szyć lambrekin.


 
Zawisł na drzwiach spiżarni. Jest tak duży, że to pewnie jego docelowe miejsce. Drzwi czekają na pomalowanie... Już prawie rok czekają... ;-(
Pozdrawiam i zabieram się za kolejne metamorfozki.

wtorek, 21 stycznia 2014

7. Czarno-biały wianek z guzików. Kątem oka rzut na łazienkę...

Dzisiaj dotarła do mnie paczuszka z guzikami ;-) Zamawiałam je z myślą o tym, by zrobić - najkrócej mówiąc (i bez zdradzania szczegółów) - guzikowy obraz. Próbowałam się z tym dzisiaj zmierzyć, ale - niestety, nic z tego nie wyszło... Zbyt duży to projekt, żeby tak z marszu i bez żadnego przygotowania ;-) Długo myślałam, co mogłabym jeszcze innego zrobić z tych guzików, aż w końcu do głowy wpadł mi pewien pomysł. A ponieważ dawno nie robiłam wianków - voilà! W dodatku czarno-biały.
Swoje miejsce znalazł w mojej czarno-białej łazience. Celowo jednak nie pokazuję całej, bo jeszcze dużo jej brakuje do tego, by mogła się z każdej strony zaprezentować ;-)








poniedziałek, 20 stycznia 2014

6. Moje początki radosnej twórczości...

Często wracam myślami do czasu, kiedy wszystko się zaczęło, ale ostatnio na wspomnienia bierze mnie przy każdej okazji...
Pamiętam jak dziś ten zimowy czas, kiedy po raz pierwszy stwierdziłam, że będę coś robić, by nie zwariować. To był grudzień 2009 roku. Byłam wtedy w ciąży z Jasiem - pierwszym synem. Wpadłam na pomysł, że wykonam dla mojej babci w prezencie gwiazdkowym rodzinny album. Babcia wówczas była w niezbyt dobrym stanie, wszystkiego się można było spodziewać, więc uznałam, że rodzinny album będzie dobrym prezentem, który ocali od zapomnienia rodzinną historię. Dość długo zbierałam materiały, bo chciałam, aby album był spójny i kompletny - babcia bowiem miała troje dzieci, każde z nich 2-3 swoich dzieci, a one z kolei swoje. Musiałam więc zdobyć o każdym informacje i zdjęcia. Nie było to łatwe, bo zdjęcia układałam kategoriami, więc jeśli robiłam np. galerię z Pierwszej Komunii Św., to od razu wszystkich siedmiorga wnucząt. Momentami byłam bardzo zła, bo na niektóre fotografie moich kuzynów czekałam kilka tygodni... Ale w końcu się udało! Okupiony spuchniętymi nogami (siedziałam nad jego robieniem w 7. miesiącu ciąży czasami do 4 nad ranem!) powstał w wielkich bólach. Zaraz po jego zrobieniu bardzo mi się podobał. Teraz, kiedy na niego patrzę - śmieję się po cichu, bo widzę, jaki jest usmarowany klejem, niczym praca ucznia z pierwszej klasy. Nie znałam wtedy jeszcze ani taśmy dwustronnej ;-) ani kleju na gorąco i wszystkie elementy "szły" na klej biurowy, a z jego nadmiaru album zaczął pękać w szwach. Nie było to jednak wtedy ważne. Idea wszystkim się podobała, był pokazywany każdemu, kto przyszedł do babci w odwiedziny i - nieskromnie mówiąc - wiele osób dowiedziało się dzięki niemu różnych ciekawych faktów z życia rodziny, o których wcześniej nie miało zielonego pojęcia. 
Babcia odeszła w następnym roku, album przejął jej syn a mój tata i dumnie nim dysponował. Niedawno taty też brakło... A więc - podaj dalej...
Poniżej pokażę Wam fragmenty mojego "dzieła", ale - wybaczcie - tylko mały jego wycinek, bo jest bardzo osobiste i nie chciałabym upubliczniać nazwisk, dat i nazw miejscowości różnych członków mojej rodziny (nie wiem, czy byliby z tego zadowoleni).









to ja ;-)





Kiedy skończyłam robić babciny album, dalej byłam w ciąży. A ponieważ zostało mi dużo materiałów, stwierdziłam, że muszę gdzieś je wykorzystać. Zaczęłam więc namiętnie robić kartki. Przygoda z nimi trwała dość długo... Robiłam je nieustannie przez rok, powstało ich około 300 i wszystkie "do szuflady". 
A ja tylko dokupywałam akcesoria niezbędne do ich tworzenia. Nikt tego nie rozumiał. "Sprzedaj najpierw te, potem rób następne" - ciągle w uszach mam słowa mojej mamy. Kartek nie sprzedałam. Leżą w pudełku do dziś.  Z niektórych też się dzisiaj śmieję... Są takie dziecinne... Popatrzcie sami.

Bożonarodzeniowe...


 Wielkanocne...


Ślubne...











Urodzinowo-imieninowe...



Gratulacje z okazji narodzin...

Z okazji Chrztu Świętego...

Na Dzień Babci i Dziadka oraz na Dzień Matki...


Później przyszła pora na haft krzyżykowy. Powstało wówczas kilka małych wyszywanek. Wkrótce zaprzestałam i przerzuciłam się na robienie biżuterii. Był to jednak tylko epizod...








Teraz pokochałam decoupage i szycie na maszynie, ale po tym wszystkim, co było do tej pory, sama już nie wiem, jak długo pozostanę im wierna...