Historia jego powstawania jest bardzo długa. Odkąd zapragnęłam uporządkować swój mały "warsztat krawiecki" minęło chyba pół roku... Na drodze do ukończenia szpulecznika zawsze jednak stawały jakieś przeciwności. Nie wytrzymałam w końcu i pod sankcją kary zmusiłam do wbicia ostatnich gwoździ. Wszystko jednak w pośpiechu i - wyszło, jak wyszło - niestety trochę niedokładnie. Ale to oczywiście moja wina, bo "takie 'proste' kupiłaś listewki"... No dobra - akceptuję. Niech już będzie. Przynajmniej jest porządek i miło popatrzeć. A że krzywo i niedokładnie - w końcu to hand made. Wreszcie mam swój upragniony szpulecznik, na 77 miejsc ;-) Dziękuję, Mężu ;-*
Aaaaa, tak się złożyło, że data jego ukończenia zbiegła się z datą naszej 11. rocznicy ślubu, więc - tym bardziej miło... Coś w tym jest, bo na 10. rocznicę w prezencie dostałam... maszynę do szycia ;-)
Ojej, jak slicznie i kolorowo, masz piekny kącik krawiecko-robókowy. Jak ja lubię tu do ciebie zagladac, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńświetny pomysł na ujarzmienie nici:-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Pięknie i praktycznie! super!!
OdpowiedzUsuńMoje oko nie dopatrzyło się żadnych krzywizn , a wręcz przeciwnie - szalenie mi się podoba :-) Czysto, przejrzyście i jak kolorowo ! :-)
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego na dalsze lata dla Was :-)
wow, naprawdę piękny i praktyczny :))
OdpowiedzUsuń