środa, 8 października 2014

58. Nowe życie starej lampki - metamorfoza. Miłość do rupieci

 Pewna Ciocia sprzedała otrzymany w spadku po nieżyjącym ojcu dom. Wiedząc jednak o moich "bzikach" zadzwoniła z zapytaniem, czy nie chciałabym stamtąd czegoś dla siebie. Skąd w ogóle ta wątpliwość? Oczywiście, że chciałabym!!! I to jak!!! Wsiadłam następnego dnia w samochód i - niczym rakieta - popędziłam prędko, żeby czasem ktoś inny nie przyjechał tam wcześniej i mi niczego nie zabrał. Nikt inny oczywiście nie miał zamiaru przyjeżdżać, a jedynie stuknąć się w czoło, że ja chcę takie graty.
Oprócz wspomnianego domu, Ciocia miała jeszcze letni domek i szereg zabudowań gospodarskich. Tam też nie omieszkałam zajrzeć, czując, że na pewno jest coś, co powinnam wziąć. Nie pomyliłam się. W samochodzie brakło miejsca, bo nie jechałam sama i swoje łupy spakować mogłam jedynie do bagażnika. Mimo, że duży - okazał się 10 razy za mały. Umówiłam się z Ciocią, że pojadę tam jeszcze raz jakimś dostawczym ;-) samochodem  po odłożone przeze mnie rzeczy o większych gabarytach. 
Wizyta w ciocinej "posiadłości" dała mi wiele do myślenia... Wiedziałam dotąd, że ze mną nie wszystko jest w porządku, ale po wyjeździe tam przekonałam się, że ja jestem chyba na coś poważnie chora. Otóż łapałam się na tym, że momentami (ba! cały czas) zachowywałam się jak opętana! Przegrzebałam każdy kąt jej domu w poszukiwaniu skarbów, niczym poszukiwacze złota na Alasce. Zajrzałam w każdą dziurę. Spotkała mnie również kara - z oglądanego przeze mnie wiklinowego wazonika wyskoczyła mysz!!! Dodam, że nie ma rzeczy, której boję (brzydzę?) się bardziej. Wrzask i pisk słychać było w sąsiedniej wsi. Krzyczałam ze dwie minuty... Moje zbieractwo nie ma granic. To jest jakiś nałóg, coś, co wciągnęło mnie najskuteczniej, jak tylko się da. Zdolna jestem wejść tam, gdzie inni docierają w specjalnej odzieży ochronnej i maskach tlenowych. Jestem oczarowana opuszczonymi (i zapuszczonymi) miejscami. One mnie po prostu najzwyczajniej w świecie zachwycają. Kocham panujący tam bałagan, kurz, brud i wszechobecne pajęczyny... Im większa ruina - tym lepiej. Tym więcej w mojej głowie pomysłów, jak przerobić znalezione w takim chaosie przedmioty i jak zmienić ich wygląd, by mogły na nowo żyć. Wśród innych nie znajduję zrozumienia...Przestałam jednak się tym martwić, bo coraz częściej odwiedzający mnie zachwycają się przerobionymi przedmiotami twierdząc, że to niemożliwe... że tak można... że się dało... że przecież to było do wyrzucenia... ale że jak? A mnie rozczula to ich niedowierzanie, że "z niczego coś"? I że ładne w dodatku. I wcale nie wygląda na zniszczone. I tak dalej i tak dalej... Rozbraja mnie to i jeszcze bardziej zachęca do kontynuowania zbieracko-łowieckiego stylu życia.
Do wzięcia pozostał m.in. ten kredens. Myślicie, że dałoby się z niego coś wykrzesać? Jest sens, by go brać? Ja wielka optymistka, głęboko wierzę, że zawsze jest sens, ale w tym przypadku mocno sie zastanawiam, czy tak po amatorsku dam sobie z nim radę... czy podołam... (???)
Lampka, które jest tematem posta pochodzi właśnie z tego, przeznaczonego na sprzedaż ciocinego domu. Zmieniłam ją całkowicie. Wymieniłam kabel (Teść to zrobił gwoli ścisłości), Uszyłam nowy abażur, a trzonek potraktowałam szlagmetalem w kolorze srebra. . Przeznaczam ją do "robienia nastroju" w salonie. Nie mam jej niestety na razie na czym postawić, ale - jak mawia moja Mama: "Spokojna twoja..." - coś się wymyśli...
 Parę dni przed zaproszeniem do Cioci miałam również okazję "wpaść" z wizytą do pewnego opuszczonego domu przeznaczonego do rozbiórki. Zupełnie przypadkiem, przy okazji spaceru ze znajomymi w ich mieście. Widok budzący grozę. Wrażenia: niezapomniane.








7 komentarzy:

  1. o wow!!!! ależ cudowne rzeczy zdobyłaś! powiem Ci że ta choroba i mnie nie jest obca, wchpdze we wszystkie dziury, ruiny, piwnice, strychy, kocham składowiska złomu i grzebię! a potem się cieszę, przerabiam, albo zostawiam w takim samym stanie, bo i zardzewiałe rzeczy mają DUSZĘ!
    zazdroszczę Ci strasznie tego telefonu od Cioci haha, niech ktoś ode mnie tez odziedziczy domek, już ja się zajmę zawartością.

    ps. acha, grzebiąc w takich zakamarkach najbardziej w świecie boję się właśnie myszy, brrr...
    ps. 2. świetnie lampke przerobiłaś!
    ps. 3. zapraszam na moje candy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. acha, a kredens bierz!!! ja mam w swojej kuchni właśnie tak odratowany kredens i go kocham!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ło Matko! ależ z ciebie wariatka, oczywiście z tej pozytywnej strony, ale chyba Cię doskonale rozumiem.
    Niektóre z Twoich łupów są naprawdę fantastyczne!
    Ale pomijając wszystko, tam nie ma już ludzi, tak pusto, a jednak jak zobaczyłam te święte obrazki na ścianach to ciarki mi przeszły... Matka Boska w tej pozłacanej ramce taka smutna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ Ci się trafiła gratka z tą Ciocią i domem :)) cudowności przygarnęłaś, a z kredensem - oczywiście, że podołasz! :)) serdeczności :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba każda z nas uwielbia rupiecie :) ten dreszczyk emocji, te wizje co z nich można zrobić. Takie okazje, jak u twojej cioci nie zdarzają się niestety czesto :( a szkoda,bo tyle rzeczy idzie na śmietnik. Ja ostatnio mam bzika na punkcie starych desek, tez wszędzie się za nimi rozgladam. Pozdrawiam ps. kredens bierz, dasz rade zobaczysz

    OdpowiedzUsuń
  6. Kredens bież i nie pytaj! Jest genialny, a dziewczyny nie takie ruiny odnawiały. Poszukaj po blogach.Reszta zbiorów też superancka. "Zazdroszczę" szczególnie lampki, Maryjki i ramy okiennej. Piszukuję takiej ramy od jakiegoś czasu i już myślałam że u sąsiadów znajdę. Po remoncie wystawili drzwi, ale mają ponad 2 metry i jak nawet skrócę o same okienka to jest za duże ;-(. Twojego bzika podzielam i myślę że w czasach obecnych to zdrowe podejście, że się odzyskuje stare rzeczy. Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń